„Pierwszego września 1940 roku miałam pójść do pierwszej klasy. Nie poszłam, wybuchła wojna. Nie wiedziałam tego od samego początku. Widziałam tylko, że wszyscy dorośli byli bardzo zestresowani. Widziałam Tatusia, rozmawiającego z Mamusią i innymi dorosłymi na temat jak to ciągle powtarzali „nie dla dzieci”, ale w końcu przyszła i moja kolej. Tatuś usiadł obok mnie i Lusi, i opowiedział o wszystkim co się stało. Dowiedziałam się, że to Niemcy napadli na nasz kraj i że, nie pójdziemy na razie do szkoły. Tatuś nie powiedział nam dużo, gdyby to były wszystkie informacje o jakich wiedział nie spotykałby się przecież z tyloma osobami. Lusia- chyba przez to, że była starsza powiedziała, że to niesprawiedliwe, że dorośli powinni nam wszystko powiedzieć. Przytakiwałam jej, ale tak naprawdę i te informacje były bardzo straszne i cieszyłam się, że Tatuś nie powiedział nam nic więcej. Dni spędzałam na zabawie z Lusią i Mamą, która tłumaczyła nam, że „nie ma czego się bać, bo przecież nasz Tatuś jest gajowym, więc jakby co nam zagrażało to nas obroni.” Skoro tak to nie wiem jak Lusia, ale ja się nie bałam, może tylko czasami. I tak leciał dzień za dniem. Tydzień, a może dwa później atmosfera w naszej leśniczówce znowu zrobiła się taka jak na początku miesiąca. Dorośli znowu nam najpierw nic nie mówili, tym razem trochę dłużej niż poprzednio, więc w końcu sama zapytałam co się znów stało. Tatuś znowu usiadł obok nas i wytłumaczył, że do wojny dołączyła Armia Czerwona. Lusia chodziła wcześniej do szkoły już dwa lata, więc chyba bardziej wszystko zrozumiała, no ale co dwie armie na tak duży kraj jak Polska? – pomyślałam. Dni dalej mijały, to przyszli do nas Dziadek Bolek z Babcią Emilią, to same się z Lusią bawiłyśmy. I tak minęła jesień, później miesiące zimy. W soboty popołudniu zawsze siadaliśmy w naszym salonie i rodzice czytali nam książki. Raz Mamusia, raz Tatuś, czytali na zmianę. I tak którejś soboty lutego Tatuś akurat czytał nam „W pustyni i w puszczy”. Pięknie nam Tatuś zawsze czytał z podziałem na bohaterów tak, że Staś miał inny głos, a Nel inny. Czyta tak i czyta, aż nagle usłyszeliśmy walenie do drzwi. Bardzo się przestraszyłam, więc przytuliłam Lusię i Mamę. Tatuś w tym czasie pobiegł szybko otworzyć. Za drzwiami stało dwóch panów, Mamusia szepnęła, że to żołnierze. Zdziwiłam się, zawsze wyobrażałam sobie, że żołnierz ma piękny mundur i jest bardzo kulturalny, a tamci panowie mieli tylko czapki z czerwoną gwiazdką i zachowywali się bardzo brzydko. Nie miałam wtedy dużo czasu na zastawienie się, dostaliśmy chwilę na spakowanie i ubranie się, a później kazano nam wejść do ciężarówki. Rodzice ciągle pocieszali mnie i Lusię, powtarzali żebyśmy się nie martwiły, że będzie wszystko dobrze. Niezbyt rozumiałam tę sytuację, jeszcze przed chwilą byłam w Afryce, wewnątrz baobabu, stałam nad chorą Nel, a upał był nie do wytrzymania. A teraz? Trzęsłam się z zimna, kiedy kazano nam przejść do pociągu. W tamtym momencie bardzo się bałam, nie wiedziałam, gdzie jadę i dlaczego to wszystko się w ogóle dzieje. Skoro ja się tak bałam co dopiero czuła Lusia, która zawsze bała się wszystkiego bardziej ode mnie. Jechaliśmy 6 tygodni, wiem, ponieważ starannie odliczałam czas tak jak tylko umiałam. Było bardzo zimno, z każdym dniem coraz zimniej. Tatuś mówił, że to dlatego, że jesteśmy coraz bliżej bardzo mroźnych krajów. Przez całą podróż byliśmy bardzo głodni, mieliśmy bardzo mało jedzenia. Kiedy dojechaliśmy na miejsce Tatuś wytłumaczył mi, że ziemia, na której będziemy teraz mieszkać jest zwana Syberią. Nigdy nie słyszałam takiej nazwy, ale nie przejmowałam się tym, bo przecież jeszcze pójdę do szkoły. Zamieszkaliśmy w baraku po więźniach, razem z wieloma innymi rodzinami- takimi jak naszą. Cały czas było bardzo zimno, a kiedy tylko wychodziło słońce Mamusia zawijała nas w różne futra i kładła na dachu baraku, żebyśmy się choć trochę ogrzały. Jedzenie dostawaliśmy jedynie po pracy. Nie rozumiałam tylko dlaczego chorzy nie dostają jedzenia, tam wszystko było bardzo niesprawiedliwe.
I tak minęły miesiące, długie miesiące, w których zobaczyłam choroby, cierpienie i ból innych ludzi. Rzeczy, które wydawały mi się zawsze „nie dla dzieci”, a ja przecież dzieckiem byłam. Któregoś dnia znowu do naszej rodziny przyszli żołnierze, bardzo się przestraszyłam, że znowu chcą wywieźć nas w jeszcze gorsze miejsce, ale stało się coś o wiele smutniejszego. Tym razem powiedzieli, że chcą wywieźć tylko Tatusia, że ma wstąpić do wojska. Tatuś nie mógł prosić o pozostanie, więc pożegnał się z nami i powiedział, że kiedy tylko będzie można to po nas wróci. Bardzo płakałam, bałam się, że Tatuś o nas zapomni, albo nas nie znajdzie.
Po odejściu Tatusia szybko nadeszła druga zima. Tym razem mieliśmy mniej jedzenia, ale Mamusia bardzo starała się abyśmy pozostały zdrowe. Niestety tak bardzo się starała, że sama zachorowała. Leżała bardzo chora przez kilka miesięcy. Pomyślałyśmy wtedy z Lusią, że jesteśmy dużymi dziewczynkami, bo miałyśmy przecież po 9 i 11 lat, więc same sobie poradzimy. Było bardzo ciężko- dbałyśmy o Mamusię co sił, martwiłyśmy bardzo się o Tatusia, ale choć byłyśmy ciągle bardzo głodne na ani chwilę się nie poddałyśmy. Nadeszła wiosna, a razem z nią mamusia zaczęła powracać do zdrowia, a my mogłyśmy zdobyć więcej jedzenia, bo las nabierał zielonych barw. Jadłyśmy owoce, korzenie i wszystko i wszystko inne co tylko było można, aby tylko nie być głodnym. Znów mijały miesiące, z nimi rok i drugi, a więc 1943. Ja i Lusia znowuż byłyśmy trochę starsze i trochę silniejsze, więc coraz więcej mogłyśmy robić, znowu weszłyśmy w pewną rutynę, nauczyłyśmy się radzić sobie w tej mroźnej krainie, nawet zaczęłam ją nazywać swoim domem z myślą, że przecież mogę zostać tu na zawsze. Brakowało mi tutaj jednego- Tatusia. I nagle nadszedł niespodziewany dzień, Tatuś wrócił! Wrócił po nas, choć mu nie kazano. Sam dotrzymał obietnicy. Moja radość była nieopisana. Jeszcze większa była, kiedy powiedziano nam, że w nagrodę za zasługi wojskowe Tatusia zostaniemy przeniesieni do lepszego miejsca. Tak też się stało niebawem stało, zamieszkaliśmy kilkaset kilometrów dalej w odosobnionym domu u pewnej Rosjanki. Tam było nam cieplej, mieliśmy więcej jedzenia i lżejszą pracę. Tatuś pracował jako szewc, a mamusia pomagała w ogrodzie na gospodarstwie. Żyło nam się dużo lepiej i dużo swobodniej w tym czasie uważałam się za osobę przeszczęśliwą, ale to tak przeszczęśliwą!”
Renia
Wspomnienia swojej babci przygotowała Antonina Olechno lat 14
Regina Piotrowska ur. 11 listopada 1933r, na Syberię została zesłana 10 lutego 1940 r. razem z rodzicami Kamilą i kpr. Janem Kiszkielami, oraz o 3 lata starszą siostrą Lucyną. Do Polski powróciła w 1946 roku i osiedliła się w Supraślu, zm 22 czerwca 2021 roku.
Regina Piotrowska Rodzice Reginy- Kamila i Jan